top of page
  • Facebook
  • Instagram

Seminarium DzikoSaunowe

Writer's picture: Maciej Fink-FinowickiMaciej Fink-Finowicki

6-8.05.2022


Nawijam asfalt na opony Subaru pędząc przez młodą noc. Strzałka prędkościomierza płynnie mija setkę, potem 120 i bez wysiłku wspina się wyżej. Trzysta koni pod maską w miarowym galopie raduje się przebieżką, silnik pieści ucho przyjemnym mruczandem. Widnokrąg fioletową łuną na wprost mnie znaczy miejsce gdzie umarł dzień. Pędzę pustą szosą, jakbym próbował dogonić okruchy właśnie kończącego się weekendu. Beemka przede mną - człapiąc 140 km/h - zjechała posłusznie na prawy pas kiedy się do niej zbliżyłem. Wciskam gwałtownie pedał gazu a w 3-litrowym silniku rozpętało się małe piekło. Kuce pod maską spięte ostrogą bez protestu przechodzą w cwał a mnie wciska w fotel, kiedy licznik rączo rusza pod dwie paki. To właśnie uwielbiam w tym aucie. Dowolne otwarcie przepustnicy to natychmiastowy wybuch przyspieszenia bez frustrującej turbodziury. Każdy kij ma jednak dwa końce - zawsze takie harce formują złowrogi wir w baku. Rozkoszuje się prędkością i stabilnością bolidu; idzie jak po szynach a jedynym widocznym efektem prędkości jest basowy huk silnika wypełniający kabinę. Zgłuszone radio pozwala rozkoszować się wyłącznie tym krzepkim dźwiękiem. Nasyciłem się euforią i odpuściłem zwalniając do przepisowych 120 km/h. Odprężyłem się i przeszedłem w tryb eco, co w moim Subaru oznacza zejście w rejony 12 litrów na sto…kuźwa, ile to bydlę żłopie! Odpaliłem ulubione radio cicho w tle i kontemplowałem drogę wijącą się przede mną w świetle reflektorów. W głowie wirowały wspomnienia i przeżycia minionych dwóch dni - przepełnione wyciszeniem, uważnością i serdecznością.


Wszystko układało się tak jakbym miał nie trafić do Dzikiej Sauny w ten weekend. Najpierw problemy z autem, potem obiecany godzinę wcześniej fajrant szlag trafił, na końcu tłuste korki na wyjeździe z Warszawy… Ufff. Przyjechałem z półgodzinnym opóźnieniem, co od razu wpłynęło negatywnie na moje nastawienie i pogłębiło irracjonalną złość na przeciwności losu. Jednak na miejscu, kiedy poznałem się z uczestnikami grupy, poczułem jak otacza mnie zrozumienie, łagodność i wyrozumiałość. Duży wpływ na spacyfikowanie mojego stresu miała magiczna i kojąca aura miejsca, które stworzyli gospodarze. Rozluźniłem się więc i spokojnie rozsmakowałem w magicznym weekendzie.


Prowadzący miejscówkę Maku i Kasia są osobami o wielkim doświadczeniu i dużym stopniu rozwoju duchowego. Otwarci, wyrozumiali i cierpliwi. Stworzyli nie tylko przyjazne i spirytualistyczne miejsce, ale wypełniają go dobrą wibracją i zaraźliwym uśmiechem. Dobrze się tu czuję i dobrze mi się tu wraca. Maku jest w stanie zbudować saunę od podstaw (i już niejedną zbudował) ale jest też osobą o wielkiej wrażliwości i empatii. Potrafi poprowadzić feeryczny seans i opowiadać godzinami o roli sauny i jej wpływie na rozwój społeczeństwa i metafizyczności jednostki. Kasia jako wsparcie duchowo-mentalno-gastronomiczne jest gwiazdą a jako dyplomowana fizjoterapeutka zrobi unikalny masaż, wzbogacony jej doświadczeniem praktycznym w egzotycznych zakątkach świata. W przerwach między saunowaniem a masowaniem śpiewa, gra na gitarze i żongluje. Niekoniecznie wszystko na raz. Razem stanowią unikalny duet propagujący życie zgodne z rytmem natury i slow-life w pełnym rozumieniu tego terminu.

Sprawdź Yurta SPA - Zaczarowany Las jeśli jesteś zainteresowany masażem i muzykowaniem. Natomiast w ramach siostrzanego profilu Zaczarowany Las dowiesz się więcej o GLIMTS’ach czyli Grubych Leśnych Imprezach Muzyczno-Taneczno-Sauniarskich oraz możesz też tam wynająć obiekt pod własne eventy. Wszystko to w ramach jednej przestrzeni mistyczno-wypoczynkowej i pod generalnymi auspicjami Dzikiej Sauny i jej filozofii.


Ogromne wrażenie sprawiło na mnie pierwsze ceremonialne zanurzenie w ciepłym wnętrzu sauny, poprzedzone osobistą inwokacją prowadzących, oraz rytualnym opłukaniem i okadzeniem nagiego ciała. Poczułem się bardzo specjalnie i uroczyście - i tak właśnie wyglądała pierwsza tura grzania: przepełniona duchowością i sacrum. Sauna ma w sobie coś zarówno osobistego jak i egalitarnego. Wyrzekamy się nie tylko ubrań, ale też złych emocji, grud stresu, cywilizacyjnego pośpiechu. Jeśli siedzimy skoncentrowani na swoim oddechu, na cieple przenikającym stopniowo wszystkie warstwy naszego ciała, na odczuciach sensorycznych zafundowanych przez mistrza ceremonii, i zapatrzymy się we własne wnętrze - zaczniemy dokonywać odkryć o które trudno w innych warunkach i pogłębimy trening swojej mentalnej strony. Ochłodzenie po takiej naparzance, która może potrwać nawet godzinę, jest cudownie ożywcze i oczyszczające zarówno dosłownie jak i w przenośni. Najważniejsze jednak dzieje się tuż po, kiedy kładziemy się na ziemi a nasze ciała pieszczone są przez źdźbła trawy. Okryci kocem, zbombardowani najpierw gorącem, potem źródlanym chłodem wyciszamy się powoli, kontemplując otrzymaną dobroć przeżyć. **). Motywy w głowie układają się w prostą i piękną melodię, jak łany falujące na wietrze, procesy naprawcze organizmu galopują w każdej komórce a zmysły omdlewają jak po erupcji rozkoszy. Trwa to kilka-kilkanaście cudownych minut, po czym każdy w swoim tempie, okryty kocem gromadzi się przy życiodajnym ognisku, gdzie przyciszonym głosem wymieniamy się wrażeniami.

Sauna oprócz tego że otwiera naszą duchowość, poprzez swoją konstrukcję i definicję jest przede wszystkim miejscem wspólnego spędzania czasu. Więc jeśli akurat nie zatopiłeś się w zakamarkach swojej duszy i o ile formuła seansu na to pozwala - możesz gadać, cieszyć się towarzystwem ludzi czerpiących radość z pobytu tak jak Ty, śpiewać i grać na instrumentach (dźwięk drumli spowity parą znad pieca jest hipnotyzujący!) śmiać się i oczywiście cieszyć się wspólnym masażem i chłostą witkami. O witkach będzie jeszcze!


**) Po pierwszej sesji, kiedy położyłem się na ziemi a opiekuńcza ręka prowadzącego okryła mnie wełnianym kocem, poczułem delikatne obciążenie na stopach. Pomyślałem sobie, że tak ma być i jest to coś w stylu gravity blanket. Medytowałem więc rozkosznie dalej wsłuchując się we własny oddech, a kiedy przyszła pora na zebranie swojego jestestwa z gleby, po otwarciu oczu ze zdumieniem stwierdziłem, że na moich stopach usadowił się i leżał bez drgnienia Dziki - stary wpół-udomowiony kocur, którego poznaliście już w poprzedniej odsłonie opisu tego miejsca. Dziki okazał się wcale nie taki stary na jakiego wyglądał, a jego poznaczona licznymi szramami morda dodawała mu z wyglądu kilka lat, ale z pewnością z takim temperamentem wykorzystał już większość ze swoich dziewięciu żyć. W tym sensie na pewno był stary. Nie wiem, czemu wybrał mnie. Może mnie poznał, a może pasował mu poziom moich wibracji. Było mi bardzo animalistycznie i miło…. Gravity cat hahahaha!


Szkolenie dzikosaunowe, a raczej zgodnie z moim nazewnictwem seminarium, obfitowało też w bloki merytoryczne, poczynając od historii sauny, czy też raczej banii (kiedyś napiszę o tym książkę) poprzez fizykę przekazywania i wnikania ciepła, fizjologię grzania a kończąc na nauce gry na instrumentach i warsztatach z robienia witek. Były też zajęcia z witkowania, ale o tym za chwilę. (tak, wiem - już obiecywałem to wcześniej!)


Żałuję bardzo, że nie mogłem zrobić zdjęć z naszej sesji sauna jam, kiedy otuleni parą i aromatem olejków inicjowaliśmy wspólne granie do hipnotycznego motywu muzycznego zapodanego przez Mistrza. Każdy seans w bani jest inny, nie tylko ze względu na umiejętne zarządzanie temperaturą, przewiewem, aromatem, dymem i muzyką. Inni są również ludzie tworzący z nami seans, inne nasze intencje, nastawienie, forma. To wszystko tworzy wiele zmiennych, dających za każdym razem inny wynik saunowego równania. A na koniec wszyscy lądują w beczce z zimną woda, lub w stawie. Najważniejsza część misterium to jest właśnie ten moment, kiedy po nagrzaniu i gwałtownym wychłodzeniu i oczyszczeniu, odrodzeni kładziemy się i spuszczamy emocje ze smyczy. Najlepiej wtedy nie myśleć, nie planować, nie analizować, tylko leżeć i płynąć z nurtem. Zarówno wrażenia jak i huśtawka temperatury mogą doprowadzić do niekontrolowanych dreszczy, innym razem do letargu lub ciężkich westchnień, mimowolnego śmiechu… . Za każdym razem jest to objaw procesu uzdrawiającego ciało i sprzątającego naszą duszę.


Ważną częścią zajęć były poranne spacery energetyczne do pobliskiego Zaczarowanego Lasu. Dlaczego jest on Zaczarowany? Temat zaledwie liznąłem, kiedy byłem tu poprzednio dwa razy na spacerze. Odebrałem wtedy piękno i niezwykłość otaczającej mnie przyrody, jako przejaw magii. Byłem blisko, ale chodzi o coś głębszego. Zaczarowany Las jest naprawdę inspirujący i przepełniony atawistyczną mocą i nie ma w tym nic z pisarskiego koloryzowania. Codziennie rano, jeszcze przed śniadaniem, chodziliśmy na spacery do Lasu. Nie mieliśmy daleko, jako że prawie okala on Dziką Saunę, która leży na jego skraju. Miało to formę relaksującej przechadzki, a nie brutalnego przedzierania się przez chaszcze, do którego jestem przyzwyczajony w swojej bushcrafterskiej praktyce. Nic więc dziwnego, że co poniektóry odwiedzali Las w szlafroku i na bosaka albo w klapkach. Właśnie wtedy przekonałem się na własne oczy, że w naszej rzeczywistości, tuż obok nas żyją ludzie na zupełnie innych poziomach wibracji energetycznych. Bez wdawania się w szczegóły, kiedy poszliśmy na nasz pierwszy spacer, rozmawiałem właśnie z osobą obdarzoną energetycznie i mój interlokutor powiedział w pewnej chwili: “to jest miejsce wysokiej energii” po czym dosłownie po kilkudziesięciu metrach dotarliśmy do naturalnego leśnego źródła, które od lat dawało schronienie i życiodajną wodę okolicznej ludności w warunkach różnorakich historycznych zawieruch. Mnogość przeżyć i emocji dziesiątków istnień wzmocniła naturalną moc tego miejsca. Właśnie tu siadaliśmy na miękkich poduchach mchów i robiliśmy ćwiczenia oddechowe, czerpiąc z wielowiekowej skarbnicy jogicznej ale wspierając się też nowoczesnymi systemami treningowymi Wima Hofa - jednego z moich idoli. Ćwiczenia oddechowe i w ogóle proces oddychania jest bardzo niedoceniany w swojej prozdrowotnej naturze i jeszcze usłyszycie więcej w temacie na tych łamach.


Pokrzepieni oddechowo i naładowani energią dzień zaczynamy od urozmaiconego śniadania na naszej “plaży”. Dominują naturalne składniki i niskoprzetworzone dania. Dieta wegetariańska jest lekka i jednocześnie sycąca a produkty z lokalnego eko-gospodarstwa szturmem zdobyły nasze podniebienia. Wzbogacona o ryby z hodowli nieopodal stanowi chyba najzdrowszą dietę na świecie! ***). Kasia jest absolutnie wspaniałą kucharką i genialnym supportem oraz uśmiechem Dzikiej Sauny!

Wieczorem natomiast raczyliśmy się pizzą wypalaną na bieżąco w piecu własnoręcznie zbudowanym przez Maka (jak wszystko w Dzikiej) którą komponowaliśmy i doprawialiśmy własnoręcznie! Do kompletu świeże browarki kraftowe od lokalnego mini-browaru spłukiwały gardła dając wytchnienie po całym dniu zajęć.