top of page
Writer's pictureMaciej Fink-Finowicki

Jura. Cztery pory roku w weekend.


22-24.03.2024


<foto by Michu>

Bilet na weekendowy pociąg do Zawiercia kupiłem już w poniedziałek. Ostatnio nasz rodzimy przewoźnik trenuje mnie w coraz wcześniejszych rezerwacjach. Ku mojemu zdziwieniu zostało zaledwie kilka miejsc wolnych i to tylko w pierwszej klasie. Co to będzie w okresie kanikuł? Bo przewidzieć obłożenie ciężka rzecz logistycznie, c’nie PKP? Latem nad morze to już w ogóle drogą żelazną nie jeżdżę. Pociągi przepełnione, opóźnione lub odwołane - o komunikacji przesiadkowej zapomnij - awykonalne. 


Ruszyłem z Warszawy Centralnej zgodnie z planem (tylko 2 minuty opóźnienia - nie ma o czym mówić!) rozkoszując się wygodą klasy biznes. Miła Pani z obsługi przez interkom na każdej stacji zachłystywała się informacją, że “pociąg jedzie według rozkładu”. Nie wymawiała “r” co dodawało komunikatom uroczego, dziecięcego zachwytu. Tak to bywa, że jak się coś za bardzo chwali - a już najgorzej samego siebie - to się na pewno coś spierdoli. Nie musiałem długo czekać. Awaria “czegoś tam w systemie sterowania” unieruchomiła mój srogo przepłacony wehikuł w Częstochowie - niecałe 20 minut przed stacją docelową. Rad nierad opuściłem pojazd i ewakuowałem się na miejsce zbiórki - klnąc łachmytów z PKP w żywy kamień!


Szmaciarze niedorobieni. Zarząd z nadania politycznego, management z łapanki, logistyka na poziomie przedszkolaka bawiącego się lego - a wszystko w okowach DZIEWIĘCIU kurwa związków zawodowych. Cud, że to w ogóle jakoś funkcjonuje i jeszcze się nie załamało pod własnym ciężarem. Łachudry. Dla pobudzenia wyobraźni: wskaźnik punktualności naszej kolei wynosi jakieś 66% - dla porównania Ukraina objęta pełnowymiarową wojną od lutego 2022 może poszczycić się wynikiem 94%. Skąd wiem? Mam internet hahaha. 


Po pewnych perypetiach i dodatkowych dwóch godzinach poślizgu względem naszego planu pierwotnego spotkałem się wreszcie z Michałem i wylądowaliśmy w okolicach Zamku Ogrodzieniec. Dla zmyłki znajduje się on w miejscowości Podzamcze. Jest to największy i chyba najpiękniejszy obiekt warowny na Jurze. Zrezygnowaliśmy z pierwotnych planów spania na samym zamku - trochę za duży przypał - no i późno się zrobiło. Next time maybe! Zrobiliśmy tylko nocne ujęcie założenia obronnego ze skalnych ostańców nieopodal, skałka Adept oferuje pyszną ekspozycję.


Jako, że już była prawie godzina po północy i w dodatku lekko siąpiło, bez dodatkowych misji pobocznych rozbiliśmy obóz w lesie nieopodal. Miejscówkę trafiliśmy wybornie, w lekkim zagłębieniu, chronieni od wiatru drzewami i okolicznymi skałkami. Taki nocleg tylko na Jurze! Zasypiałem z mocnym postanowieniem wstania przed wschodem i sfocenia Zamku w promieniach porannego słońca. Mimo, że od budziku dzieliły nas tylko 4 godziny, mieliśmy silną motywację. Pierwszy alarm wyrwał mnie z objęć Morfeusza tuż po 5ej rano. To był jeden z tych nielicznych przypadków, kiedy ucieszyłem się, że pada. Upewnił mnie jeszcze Michał, który dał odgłos paszczowy ze swojego kokonu nieopodal: “deszcz - nie ma warunu na foty - śpimy dalej”. Tak więc uderzyliśmy jeszcze w kimę, aby wstać już w pełni wypoczęci po 8ej rano. 


Okolice Zamku Ogrodzieniec obfitują w trakty turystyczne prowadzone zarówno w lesie, jak i otwartym terenem. Co krok są widowiskowe ostańce wapienne. Szybko zrobiło się ciepło a słupek rtęci żwawo przekroczył 15 stopni na plusie. Rozgogoleni do thirtów cieszyliśmy się spacerem, chłonąc lokalny koloryt.

<foto by Michu>

Przekleństwem a jednocześnie dobrodziejstwem okolicy, jest brak integralnego obszaru 'outdoorowego odosobnienia' od cywilizacji - jak ja to nazywam. Ludzka infrastruktura jest widoczna i słyszalna często. Na szczęście z nawiązką wynagradzają to widoki. Jura jest w skali kraju trochę jak inna planeta. Nigdzie indziej nie znajdziemy tylu fantastycznych w kształcie - ale też i w nazewnictwie - skalnych form wapiennych. Lasy, które przemierzamy często zmieniają swój charakter: dominuje sosna na przemian z lasami grądowymi i buczyną. Trudno się nudzić.


Wyżyna Krakowsko-Wieluńska - bo taka jest pełna i prawidłowa geograficznie nazwa obszaru - pokryta jest lasami zaledwie w 20%. Reszta to pola i pastwiska, łąki (przepraszam - murawy kserotermiczne!) oraz tereny pustynno-piaszczyste - wspomnieć chociażby należy największą w Polsce Pustynię Błędowską. Uczone oko rozpozna szereg gatunków endemicznych roślin. Wielu przedstawicieli flory żyje tu na skraju swojego zasięgu bytowania, tworząc razem urozmaiconą i unikalną mozaikę przyrodniczą. Dla zobrazowania sytuacji - flora roślin kwiatowych liczy na Jurze ponad 1300 gatunków, co stanowi połowę liczby krajowej. Fauna Jury uboga jest w duże ssaki, ze względu na wspomnianą już gęstość cywilizacyjną. Jednak można spotkać mniejsze zwierzaki - my natknęliśmy się na tropy borsuka. Jako ciekawostkę dodam od siebie, że na Jurze występuje aż 19 z 21 gatunków rodzimych nietoperzy. Jest też dużo ptaków (ponad 140 gatunków) co widać, ale przede wszystkim słychać. 

<foto by Michu>

Jeśli zechcesz solidnie przerobić trasę, zaliczysz konkretne przewyższenia, teren bowiem jest raczej pofałdowany. Każda napotkana formacja wapienna kusi możliwością wejścia na szczyt i podziwiania widoków! Jak więc zobaczysz sobie sumę przewyższeń, możesz się nieźle zdziwić - wysoka cyfra potwierdza to, co zmaltretowane mięśnie odczuwają po całym weekendzie. 

<foto by Michu>

Jeśli jest jeszcze coś, z czego Jura - a w zasadzie Szlak Orlich Gniazd - jest znany, jest to przede wszystkim liczba zamków i warowni w okolicy. W ten weekend udało się zobaczyć wspomniany już Ogrodzieniec oraz odwiedzić Zamek Pilcza, który dla jasności tematu znajduje się w miejscowości Smoleń. Ruiny bardzo zyskały na atrakcyjności po renowacji - szkoda tylko, że narzucone godziny otwarcia odcinają nas od cudnej i dostępnej kiedyś możliwości podziwiania narodzin i śmierci słońca z wysokości średniowiecznych murów. 


Sobota przegoniła nas marcowym ciepłem po okolicy i nie za bardzo wiedzieć kiedy pękło 20 kilometrów marszruty. Celowaliśmy z noclegiem w okolice Grodzisko Pańskie / Zegarowa, jednak Leszy zdecydował się pokrzyżować nasze plany. Gwałtowna burza z deszczem zakończyła przedwcześnie dzień a schronienie jakie znaleźliśmy pod wiatą turystyczną skłoniło nas do rozbicia zaimprowizowanego obozu. W sumie dobrze się stało, bowiem w sobotę wieczór - cały już przemoknięty - dołączył do nas Paweł, który wyruszył tego ranka rowerem z Dąbrowy Górniczej! Gdybyśmy się z Michałem zaszyli na niedostępnych wzgórzach - Pablo nie miałby szans do nas dobić! Deszcz również wykorzystaliśmy na naszą korzyść - darmowa dostawa wody bez konieczności pracochłonnego filtrowania.


Pytanie kontrolne: co należy zrobić z woda deszczową przed spożyciem? Tak, zagotować - ale co jeszcze? Baaardzo dobrze!! - uzdatnić. Opad to woda destylowana, która nie nawodni naszego organizmu. Idealnie jednak nada się do herbaty, kawy, ziółek czy liofiza. A po dodaniu zwykłej tabletki plusssz świetnie ugasi pragnienie i prawidło uzupełni braki płynów w ustroju.


Paweł wspina się, roweruje, biega po Tatrach i robi jeszcze kilka innych rzeczy, o których nie zdążyliśmy pogadać. Aha, jeszcze dronem lata. To jego filmik z Jury południowej widzicie w linku. Gęsto przegadaliśmy kilka godzin wieczoru rozprawiając o górach, sprzęcie, wyprawach, wspinaczce, rowerach, packraftach i oczywiście kobietach. Z Pawłem od razu miałem poczucie, że znamy się od dawna! Jest skromny, spokojny i wstrzemięźliwy w sądach. Rzetelny człowiek outdooru.


Michał - z którym znamy się już kilka ładnych lat - z pasji swojej uczynił dodatkowy profil zawodowy. Jego zdjęcia ślubne wygrywają konkursy w których biorą udział fotografowie z całego świata. Oprócz koniecznej dla jego zawodu wrażliwości i niezbędnego warsztatu, Michał ma jeszcze jedną, wyróżniającą go z tłumu innych profesjonalistów cechę - jest gotów wejść w najbardziej niedostępne partie gór i zrobić ślubny reportaż jakiego świat nie widział! Ostatnio nawet zawojował Dolomity, obadaj zdjęcie konkursowe poniżej!

<tutaj znajdziesz więcej materiałów konkursowych od Michała!>

Chcesz mieć reportaż zrobiony z pomysłem, nietuzinkowy - inny niż wszystkie - z fotografem, który nadąży nie tylko za Waszymi pomysłami, ale też za błyskawicznie zmieniającą się pogodą, który gotów jest wnieść na szczyt 20kg sprzętu, ustawić światło i zrobić zdjęcia po których będziesz zbierał szczękę z podłogi - zapraszam na Wyszukany Kadr na fejsbuku lub bezpośrednio na misztelafoto.pl


A dla wszystkich zainteresowanych Michała spotkaniami z naturą polecam Podążając za kadrem - tam też znajdziesz zdjęcia zachwycające, inspirujące i opowiadające swoje historie (poniżej fota Michała z wypadu na Zamek Olsztyn). 


Będąc z Michałem i robiąc zdjęcia czuję się czasem jak dziennikarz robiący wywiad z Prof. Bralczykiem. Nie za bardzo wiadomo, jak się odezwać w obliczu autorytetu. Śmiało jednak podnoszę aparat, zawsze gdy widzę coś ciekawego, będąc świadomy swojego statusu amatora. A prawda uniwersalna głosi: “nie porównuj się z innymi, aby nie być próżny lub zgorzkniały, albowiem zawsze będą lepsi i gorsi od Ciebie”.


Tak więc spotkało się na jurajskim szlaku trzech muszkieterów: jeden przyjechał autem, drugi pociągiem, trzeci bicyklem. A połączyła ich wspólna chęć złapania chwili wytchnienia w ekspozycji na przyrodę i w duchu aktywności. Jak to zwykle bywa przy ognisku, czas płynie szybko i zanim się spostrzegłem wybiła północ - jawny znak, że trzeba ewakuować się do hamaka. 


Niedzielny poranek nie zachęcał do opuszczenia ciepłego kokonu. Temperatura w nocy spadła do zaledwie +2 stopni powyżej zera, co przy prawie dwudziestu kreskach w dzień stanowiło spory szok termiczny. Pogoda dopieściła deszczem i krupą, czyli wielkimi drobinami zbitego śniegu, podobnego do styropianu. Żłopałem ciepłą herbatkę i paliłem ćmika nieśpiesznie. Michał i Paweł zawinęli się nieprzytomnym rankiem, każdy śpiesząc się do swoich obowiązków.


Chłopaki przed odmeldowaniem się zrobili ściepę i zostawili mi zbywające fajki i nadwyżkę wody, zatrzymując sobie tylko niezbędne minimum. Jeszcze teraz robi mi się ciepło na sercu, jak sobie to przypomnę. Miałem dzięki temu spokojny start i nie musiałem kluczyć w poszukiwaniu aprowizacji! Życzyłbym sobie takich kompanów włóczęgi zawsze i wszędzie!


Finalnie ruszyłem dupę i chwacko zarzucając plecak na garba ruszyłem raźno - wbrew przeciwnościom - na spotkanie kolejnych wrażeń. Grodzisko Pańskie i Skałki Zegarowe już zwiedzałem ostatnimi laty. Obydwa stanowią genialne punkty widokowe oraz obfitują w ciekawe formy skalne i jaskinie. Dobre miejsce na dziki nocleg. Na Grodzisku jest też lokalna kalwaria leśna i właśnie w niedzielę - praktycznie w ciągu kilku godzin - miała się tam odbyć droga krzyżowa. Poczekałbym, żeby poobserwować jak ludziska radzić sobie będą na stromym i śliskim podejściu, ale rozkład jazdy wzywał - przed zmrokiem musiałem być z powrotem pod ruinami w Ogrodzieńcu (a raczej w Podzamczu, heh!)


Testując przyczepność moich podeszw na świeżym błotku podejścia kontemplowałem kolejne stacje męczeństwa Jezusa. Nie jestem dramatycznie kościołowy - bliżej mi do naturalizmu i Leszego - ale ludowym sznytem ciosane płaskorzeźby obrazujące ostatnią drogę na Golgotę przemawiały do wyobraźni. Na szczycie znajduje się wielki krzyż, a jeszcze wyżej powiewa flaga polska. Szlak wije się między skałami a potem łagodnie opada pomiędzy drzewa okolicznego lasu. Pogoda wciąż jest wymagająca - padająca krupa tasuje się z deszczem oraz ostrymi przebłyskami słońca jak karty w rękach doświadczonego krupiera - wręcz zszokowany jestem, że nie udało się zobaczyć tęczy. 


Walkę sił mokrej ciemności i chłodnej świetlistości na resztę popołudnia wygrało ostatecznie słońce, choć armia zła nie odpuszczała i zaliczyłem do wieczora kilka pryszniców. Udało się zaobserwować jeszcze jedno ciekawe zjawisko pogodowe - deszcz delikatny niczym drżąca mgiełka, mikroskopijne kropelki praktycznie zawieszone w powietrzu i tańczące przy każdym podmuchu wiatru, padające znikąd - niebo bowiem było bezchmurne. Taki opad praktycznie nie moczył, pokrywał jednak obiektyw aparatu wilgocią, musiałem więc zadbać o jego dobrą kondycję. Ogólnie to - jak trafnie ujął to Paweł - w weekend mieliśmy wszystkie cztery pory roku w dwa dni. Przydała się i wyjściowa podkoszulka i ciepła puchówka oraz rękawice. W marcu jak w garncu - mówi staropolskie przysłowie. 

<foto by Michu>



Po zwiedzeniu Zamku Pilcza - który ja z uporem będę wciąż nazywał Zamkiem Smoleń - darłem buty dalej - tym hożej że skończyła mi się pojarka a najbliższy sklep był dopiero na mecie pod Zamkiem Ogrodzieniec.


Po drodze udało się ustrzelić parkę polujących myszołowów. Obserwacja ptaków drapieżnych zawsze daje mi mały adrenaline boost, a już bielik to łooo Paaanie! 


Ruiny Zamku Ogrodzieniec powitały mnie nieinspirująco w towarzystwie bardzo nieśmiałego zachodu słońca, które wstydliwie schowało się za zasłoną chmur, z lekka tylko kolorując nieboskłon w przedśmiertnym matchballu. Wschód księżyca w pełni był za to egzotyczny i zjawiskowy - i tym zdjęciem zamknąłem kliszę w ten weekend. 


Sortując w głowie wrażenia wracałem wieczornym ekspresem na bazę, przepełniony kolorowymi wspomnieniami, ciepłymi doświadczeniami i wdzięcznością za fenomenalne objawienie wiosny w bajkowych okolicznościach Jury. Wiem, że wrócę tu jeszcze nie raz, choć niepokojem napawa mnie myśl, że coraz więcej szlaków i traktów jest mi już dobrze znanych. Nic dziwnego - po Bieszczadach i Kaszubach to mój absolutnie ulubiony region naszego pięknego kraju. 


   



96 views0 comments

Related Posts

See All

Comments


IMG_5149_edited.jpg

Cześć! Dzięki, że tu jesteś! Dobrze Cię widzieć!

bottom of page