Jeziorak. Ślepia w mroku
Updated: May 20, 2022
13-15.05.2022

Opóźniony, duszny i spocony pociąg pośpieszny wiozący ludzi nad morze minął Iławę, zatrzymując się gorączkowo tylko na moment, pozostawiając mnie samotnego na peronie. Dociągnąłem popręgi plecaka i raźno zacząłem deptać miejski bruk wysłużonymi traperami. Miasto odświeżone wieczornym deszczem błyszczało mokrymi chodnikami; zapraszająco wciągało mnie do środka a niedalekie jeziora i lasy je okalające aż tu tchnęły swój aromat, tłumiąc wyziew cywilizacji i dając preludium orgii sensorycznej tego weekendu.
Iława leży cudownie dostępna w połowie drogi między Warszawą a Wybrzeżem, przyklejona do południowego krańca najdłuższego w Polsce jeziora Jeziorak i otulona zachwycającymi lasami i bagnami Parku Krajobrazowego Pojezierza Iławskiego.
Byłem tu ostatnio w styczniu br. trawersując zachodnią grań kompleksu leśnego. Celowałem w zabytki historyczne, m.in Zamek w Szymbarku (2gi największy zamek ceglany w Polsce po Malborku, skrywający też trochę moich wątków prywatnych) i Pałac w Kamieńcu (ongiś nazywany pruskim wersalem, goszczący cesarza Napoleona Bonaparte). Więcej poczytać możesz o tej eskapadzie tutaj, zapraszam!
Opuściłem krąg ostatniej miejskiej latarni i dziarsko szedłem skrajem pustej o tej porze szosy. Łuna minionego dnia majaczyła niknącym poblaskiem nad horyzontem, żegnając pechowy piątek 13-ego. Łysy szczerzył ospowaty ryj w pełni, nie wiedząc jeszcze, że pod koniec weekendu Mateczka Ziemia zetrze jego szelmowski uśmiech krwawym zaćmieniem. *)
*) Pierwsze w tym roku zaćmienie Księżyca, w Polsce widoczne jako częściowe. Nazywane jest krwawym (od koloru), albo kwiatowym (od pory roku). Czerwonawe zabarwienie tarczy Księżyca pochodzi z refrakcji światła w górnych partiach atmosfery ziemskiej. Dodatkowo zanieczyszczenia atmosfery pogłębiają krwistą barwę promieni oświetlających księżyc. Następne zaćmienie naszego satelity obserwowalne u nas będzie w marcu 2025.
Po 2 kilometrach szosy zagłębiłem się w las, bo tak prowadziła zaplanowana marszruta. “Uchu-uhuhuhuuuu! - powitał mnie Leszy krzykiem sowy, **) sygnalizując że mnie widzi i rad gości. “Dobrywieczór Leszy” - mruknąłem najgrzeczniej jak potrafiłem. Byliśmy w dobrych układach, ja szanowałem las i jego reguły wiedząc, że jestem w gościach - on nie wpierdzielał się w moje plany, a czasem to pogodę wyprostował, to w tajemne miejsce drogę pokazał. To jest dobry układ i nie zamierzam go ulepszać, co by nie popsuć czasem…

**) Sowy to fascynujące ptaki. Wyglądają potulnie i mają “mądry”, dystyngowany wygląd potęgowany przez otoczki piór wokół oczu, wyglądające jak okulary. W rzeczywistość to bezwzględni zabójcy, postrach gryzoni, owadów i ryb. “Okulary” nazywają się szlary i działają jak talerze satelitarne wychwytujące dźwięki otoczenia. Na skraju szlar znajdują się uszy w formie otworów prowadzących do ucha wewnętrznego. Jeśli zajrzysz sowie do ucha, będziesz mógł zobaczyć tylną część gałki ocznej. Uszy sowy położone są asymetrycznie, dzięki temu lepiej umiejscawia źródło dźwięku, a to co widzimy na głowie to tylko pęki piór do sygnalizowania nastroju. Wzrok to kolejna ciekawostka. Oczy działają jak teleskopy, to znaczy że sowa jest w stanie zrobić sobie zoom obrazu. Umieszczone są na przedzie głowy, a nie jak u wszystkich ptaków po bokach, sowa widzi więc tunelowo, jakby przez lornetkę. Duży wspólny kąt widzenia każdego oka, ułatwia prawidłowe określenie perspektywy. Mały zakres pola widzenia (tylko 110 stopni) sowy kompensują mega ruchliwą szyją, która może obracać się nawet o 270 stopni. Coś jeszcze? Sowy latają bezszelestnie, dzięki puchowi pokrywającemu ich pióra i specjalnej konstrukcji lotek. Widziałem kiedyś w Bieszczadach lecącego puszczyka (największa sowa, rozpiętość skrzydeł 2 metry) poruszającego się bez najmniejszego szmeru - wrażenie niesamowite. Wyglądał jak “Ctrl V” z innego matrixu, tylko jakby ktoś podkładu dźwiękowego zapomniał wkleić. Sztos!

Poświata księżyca przygasła zduszona mrokiem rozłożystych koron drzew. Wspierałem się trochę czołówką, a trochę mapą w aplikacji, jednak już po 2 kilometrach wdzięcznie zgubiłem ledwo widoczną w ciemności ścieżkę, a może to sama dróżka zakończyła swój ziemski bieg, pędząc już tylko w fantazjach szalonego kartografa. Zabłądzić jednak było niesposób, prowadził mnie księżyc i błyskające między drzewami jego odbitym lśnieniem wody Jezioraka. Plan zakładał przedzieranie się nocne wzdłuż brzegu do miejsc upatrzonych na mapie, jako obiecujące campowiska.

Już moment po wejściu z szosy w las uwagę zwróciły liczne ślady zwierząt, zaczynając od odchodów, poprzez ślady spałowania ***) a kończąc na noclegowniach schowanych pośród zagajników. Nieśpiesznie przemieszczam się przyjaznym, otwartym lasem. Podszyt rzadki i miękka ściółka ułatwiają poruszanie się, w świetle latarki widzę bogactwo kwiatów wiosennych, jagodowisk i paproci. Błyskają też czarne jak smoła lustra bagien okolone błotnistą florą.
***) Spałowanie to w slangu leśnym zdzieranie z młodych drzew zewnętrznej warstwy kory przez zwierzynę płową. Szczególnie nasila się przedwiośniem, kiedy trudno o inny pokarm. W czasie wojen i głodów ludzie też często sięgali po substancje odżywcze kryjące się w podkorzu.
Przedzierałem się dalej przez leśne ostępy, kiedy w mroku zajaśniały niespodziewanie ślepia zwierza i znieruchomiały w słupie światła mojego szperacza.****) Zwierz stał jak spetryfikowany, skulony nisko w wysokich trawach, wlepiając we mnie jarzące się odbitym światłem latarki oczy. A raczej jedno wielkie ślepie, podkreślone poniżej jarzącym się teraz wyraźnie, fosforyzującym uśmiechem… “Ki huj” mruknąłem zdziwiony, bo coś mi się tu nie zgadzało z bazą danych - “Gremlin jakiś, czy co?”. Podszedłem bliżej ważąc każdy krok i w rosnącym kręgu światła zobaczyłem stary but Nike, szczerzący się odblaskowym logo w koślawym uśmiechu i jarzący fosforyzującym emblematem, udającym oko. “Kuuuuuźwa!” żachnąłem się rozczarowany i podirytowany podjąłem marszrutę, śmiejąc się sam z siebie i z własnej pomyłki. Jestem pewien, że to Leszy postanowił zakpić sobie z samotnego, nocnego łazęgi - pewnie mu się tu nudzi, bo nie ma za dużo rozrywki. Mimo zachęcającej pogody, ludzi w lesie przez cały weekend było jak na lekarstwo - co mi akurat bardzo pasowało.
****) W teren biorę dwie latarki. Podpasowała mi firma Olight. Zarówno czołówka jak i podręczny szperacz zasilane są takim samym ogniwem 3,7V. Ma ono tę dodatkową zaletę, że wyposażone jest w slot USB, dzięki któremu naładuję je bezproblemowo z powerbanku. Dodatkowo mam oddzielny akumulator 3,7V jako awaryjny. Nawet podczas nocnych misji i długich zimowych wieczorów nie zdarzyło mi wyczerpać mojego zapasu światła. Jedyną wadą jest brak oświetlenia czerwonego, ale mogę to przeboleć.
Ślepia w ciemności towarzyszyły mi jeszcze kilkukrotnie tego wieczoru. Zmysły wyostrzone po spotkaniu z Nike’iem pracowały w trybie ninja. ;). Po niecałej godzinie znowu zabłysły punkciki w ciemności, tym razem prawdziwy zwierz. Szperacz w mojej łapie błyskawicznie uruchomiony i skierowany na nocnego gościa, wyłuskał z mroku gibkie, spore ciało w zwinnym susie oddalające się z kręgu światła. Zwierz był ewidentnie większy od lisa i nie zauważyłem charakterystycznej kity, był też zgrabniejszy w ruchach niż pies i na pewno nie była to sarna. “Kurwa wolf!” zawył wewnątrz mnie gadzi mózg a włosy na karku zjeżyły się lodowatym drżeniem. “Lis, lis, lis!” - wtórował w głowie głos rozsądku kontrastowo. “Pieees!” - droczyło się przewrotne poczucie humoru, łagodząc wyrzut adrenaliny. Szedłem powoli ze szperaczem w lewej dłoni a nożem w prawej, przeklinając, że nie wziąłem ze sobą gazu pieprzowego - przynajmniej bym się pewniej czuł. No, ale jak bym go trzymał, chyba “trzecią” ręką? Hahaha!
Wciąż zastanawiając się, czy to pies czy lis i mając jednak cichą nadzieję, że był to jednak wilk - o spotkaniu z którym marzę od kiedy szwendam się w zielonym - kontynuowałem czujne przemieszczanie się naprzód. W ciągu kolejnej godziny wypłoszyłem z mroku jeszcze dwie sarny, lisa (już prawidłowo zidentyfikowanego) i coś co przypominało mi kunę, ale w słabej poświacie nie byłem tego w zupełności pewien.
Oprócz oczu śledzących mnie w mroku (również tych o których obecności nie miałem pojęcia, a których na pewno było dużo więcej) atakowały mnie niesamowite dźwięki przyrody, rozpoczynającej nocną aktywność. Rechot żab i ropuch, zajętych rytuałem godowym niósł się po wodze daleko, w akompaniamencie plusku ryb, uderzających taflę wody z zadziwiającą częstotliwością, również sugerującą tryb romantyczny. Tarło ryb może być bardzo widowiskowe - pamiętam jak kiedyś na początku maja obserwowałem wodę, która dosłownie “gotowała” się od przewalających się na płyciźnie leszczy. W tym roku procesy przyrody nieco się opóźniły ze względu na wyjątkowo zimny luty i marzec, co widać nie tylko w zachowaniu zwierząt, ale też w okresie kwitnienia roślin.
Ptaki otwierają nocną filharmonię przed 3cią rano. Wiosna i wczesne lato to najlepszy okres, żeby cieszyć się ich sielskim śpiewem. Aktywność zaczyna drozd już ponad godzinę przed świtem, potem dołącza rudzik, kos i kukułka. Brzask przychodzi w akompaniamencie sikory, zięby i wilgi a harmonię treli domyka szpak i szczygieł prawie godzinę po wschodzie. Oczywiście to są najbardziej popularne i najlepiej rozpoznawalne ptaki. Rzadszego słowika usłyszymy tylko w nocy. Również w dzień, kiedy jest cicho i pogoda sprzyja, towarzyszą nam kojące dźwięki. Ciągle mam w planach nauczyć się rozpoznawać większość treli ze słuchu, myślę, że znacząco polepszy to mój odbiór przebywania na łonie przyrody.
Nocleg znalazłem przed pierwszą w nocy, a raczej to nocleg znalazł mnie. Kiedy zauważyłem ładną zatoczkę z czystą, niezarośniętą plażą i widocznym miejscem po ognisku, nie zastanawiałem się długo i choć było to tuż obok drogi, sprawnie rozbiłem obozowisko i już po chwili bujałem się w towarzystwie plusku fal i szumu lasu podbitego ciężkim piżmem bagna i moczarów. Komary, mimo że liczne - nie atakowały o dziwo. Nawet nie miałem muggi i moskitiery, a zasnąłem szybko jak dziecko, nie niepokojony odpłynąwszy rozkosznie w krainę zapomnienia jeszcze zanim zdążyłem na dobre umościć się w hamaku.
Pobudka przyszła szybko, bowiem już w pierwszych promieniach dnia zwijałem obóz po zaledwie 4 godzinach spania. Nie chciałem tracić niepotrzebnie czasu. Powtórzyłem w głowie jedno ze swoich ulubionych powiedzonek, że od spania to tylko oczy gniją, podpiąłem bezlusterkowca do szelki plecaka i bez zbędnego ociągania ruszyłem eksplorować nadbrzeże.

Okolica okazała się wyjątkowo interesująca. Linia brzegowa urozmaicona, obfituje w bagniska upstrzone egzotyczną roślinnością podmokłą, urocze mini-zatoczki z piaszczystym dnem, osłonięte od strony jeziora trzcinami. Skarpy nadbrzeżne z których rozpościera się panorama na okolicę jak z wieży widokowej. Lasy wyjątkowo urozmaicone - na przestrzeni 70-cio kilometrowej pętli którą zrobiłem w weekend mogłem zaobserwować typowe, suche bory iglaste, bogate w jagodowiska, zacienione buczyny ze strzelistymi drzewami zamykającymi nieboskłon, popularne grądy z mięsistą zielonością i całą gamę roślinności podmokłej.


A tak pyli świerk, jakbyś nie wiedział: szyszeczki to kwiaty żeńskie i jeśli zostaną zapłodnione, zamienią się w szyszki. Małe czerwone kwiatostany to kwiaty męskie i pylą oblepiającym, przyjemnie pachnącym pyłkiem.
Jeziorak rozlewa się urozmaiconą linią brzegową obfitującą w zatoki, wyspy i odnogi, agresywnie wbijając się w bujną zieloność otaczających lasów. Jest wąskim jeziorem rynnowym, atrakcyjnym zarówno do żeglowania, jak i do obserwacji fauny i flory z jego brzegów. Szczególnie bogaty w ptactwo, w tym czaple (pruska nazwa zbiornika Geyzerich wywodzi się od czapli), bieliki, orliki i kanie. Spotkać można też rzadkiego bociana czarnego czy płaskonosa.
Widoki tym bardziej atrakcyjne, że nie zaburzone obecnością człowieka, mimo bliskości cywilizacji. Przez cały weekend spotkałem parę z psem na spacerze i parkę rowerzystów na wycieczce. Nie mogę tego pojąc - no, ale tym lepiej dla mnie. W swojej śmiałości wdzierałem się głęboko poprzez bagniska, gęste zarośla i zwalone drzewiszcza na niedostępne cypelki, ukryte zatoczki i plaże nienoszące śladów niczyjej bytności. Kosztowało to trochę zachodu i wysiłku, ale opłaciło się. Trafiłem na całe cmentarzyska zwalonych ostatnimi wichurami świerków, buków czy strzelistych topól. Leżą w towarzystwie swoich braci powalonych wiatrami lat poprzednich, czasem tak starych, że ledwo już widocznych spod mchu i roślinności. Wiem, że będą tak leżeć do końca świata, nawet nie ze względu na rezerwat, czy obszar chroniony, ale z powodu na niedostępność wjazdu ciężkich maszyn leśnych.


A takiego kolosa znalazłem tuż nad wodą. Potężny świerk powalony zapewne w tamtym roku. Zwróć uwagę jak płytki jest system korzeniowy.

Jedno z drzew zwaliło się dosłownie na moich oczach i muszę przyznać, że było to mocne doświadczenie. Samotnie stojący młody buk pękł pod wpływem wiatru na wysokości 3 metrów z hukiem godnym armaty i zwalił się na drogę w miejscu, w którym jeszcze 5 minut temu stałem i robiłem zdjęcie. Przyznam szczerze, że zrobiło mi się dziwnie.
Na szczęście Leszy nie tylko czuwa ale i dostarcza mi co rusz nowych wrażeń. Przemieszczam się częściowo drogami i duktami leśnymi, ale często zbaczam w las totalnie na szagę w pogoni za ciekawym kadrem. Rzeźba terenu jest urozmaicona i nie nudzi się. Paprotowiska, jagodowiska, nierozkwitłe jeszcze konwalie urozmaicają podłoże. Podszyt czasem gęsty leszczynowo-brzozowy, innym razem rzadki świerkowo-jałowcowy. Runo częściowo zielne, częściowo mszyste urozmaicone jest darnią a czasem wręcz łanami traw. Ze względu na pełno-wiosenną porę, w oczy rzucają wszechobecne kępy i kobierce małych białych kwiatów o delikatnej urodzie *****). Wrażenia plastyczne przebogate.

*****) Nie udało mi się na 100% zidentyfikować tych anielskich kwiatków, czy to rogownica polna? Ktoś coś?
Pyszne odczucia psują widoki częstych wycinek - jak rany na zdrowym ciele lasu. Prawdziwe pola śmierci z trupami drzew poukładanymi w stosy, gotowymi do dalszej obróbki. Tysiące ton naszego drewna eksportowana jest do Skandynawii i do Chin. Warto zauważyć, że np. Szwedzi, mimo zalesienia kraju w 78% (w Polsce 32%) kupują drewno od nas, chroniąc swoje bogactwo. Las rośnie 70-150 lat. Głosy pato-gawiedzi kupić trzeba kurwa już teraz. I huj - po nas choćby potop…
W szale eksploracyjnym i gorączce zdjęciowej zapędziłem się tak, że ledwo zdążyłem przed zmrokiem odwiedzić Siemiany, gdzie warto wpaść na zupę rybną lub rybkę smażoną. Będąc na ostatniej prostej, zacząłem się rozglądać za korą brzozową, żywicą i smolniakami. Wszystko wpadło do mojego woreczka zrzutowego już po chwili. Korę brzozy lubię pozyskiwać ze zwalonych pni. Po pierwsze zdrowiej dla drzew, po drugie łatwiej - mogę ciąć od razu pełne płaty.

Drugi nocleg zaplanowałem na półwyspie zapewniającym dobry widok na słońce tonące wieczorem w wodach jeziora, jak również odradzające się na wschodzie następnego dnia. Miejscówka okazała się dobrana nadzwyczaj trafnie, okolica obfitowała w materiał drzewny, więc z ogniskiem nie było problemu, a wrażenia widokowe pozostawiła niezapomniane.




Ognisko nad brzegiem jeziora zorganizowałem w formie skośnej. Najlepiej nadaje się do terenów nadwodnych, narażonych na bryzę, jest też łatwe do rozpalenia. Ognisko z jednej strony ograniczamy większym pniakiem o który opieramy patyki i gałęzie, a ogień rozpalamy pod nimi. Pniak chroni przed wiatrem i osłania ogień. Wzbogaciłem stanowisko ogniowe dodatkowo zamykając nie jeden a dwa boki grubymi pniakami, tworząc w jednym rogu podwójnie ekranujący ciepło kąt. Woda doszła błyskawicznie - w niecałe 3 minuty. Takie ognisko ma jeszcze jedną, dodatkową zaletę: gruby pniak utrzyma żar przez całą noc nawet w trakcie opadów.



A taki widoczek po przebudzeniu:

Jedzenie zazwyczaj trzymam zawieszone na drzewie 2 metry nad ziemią. Chroni to przed ciekawskimi lisami. Jeśli jesteś w terenie nawiedzanym przez niedźwiedzie, warto tobołek z prowiantem zawiesić w pewnym oddaleniu od noclegu: 100-150 metrów wystarczy. Jednak nawet zawieszenie jadła na gałęzi nie uchroniło mojego śniadania, musiałem podzielić się musli z wszędobylską wiewiórką. Ten mały, rudy szkodnik aż do pory mnie nie okradł, zawsze jednak jest ten pierwszy raz.

W moich weekendowych wyprawach od pewnego czasu wspomagam się filtrem Sawyer, co znacząco uszczupla wagę plecaka o zapasową wodę. Kawę czy ziółka mogę równie dobrze zrobić na przefiltrowanej jeziorance. Rozbijając się nad wodą, trzeba też pamiętać aby wlot tarpu nie był zorientowany bezpośrednio na bryzę. Ja ustawiłem się skosem do brzegu, zasłonięty gęstymi zaroślami i pozostawiłem sobie piękny widok na jezioro. Chcesz wiedzieć więcej na temat tego, jak dawać sobie radę w outdoorze, zajrzyj na LifeTrip.pl i zgłoś się do nas na szkolenie - jestem tam jednym z instruktorów przetrwania.

Niedzielny poranek rozpocząłem od sprawdzenia na mapie ile zostało mi trasy do Iławy, skąd miała nastąpić wieczorna ewakuacja. Głupie 17 km uśpiło moją czujność i rozpocząłem rozpasaną eksplorację okolicy. Magiczne, schowane w lesie zakątki i cuda przyrody znowu włączyły tryb kompulsywnego fotografowania, jednak w szale zwiedzania kręciłem się raczej w kółko, zamiast zmierzać do celu. Połowa dnia zastała mnie więc tak naprawdę wciąż z dystansem kilkunastu kilometrów do celu i Mieczem Damoklesa w postaci godziny odjazdu pociągu.
Ogarnąłem się i obrałem kierunek na dworzec wyciągając nożyska jak tylko mogłem i rezygnując z niepotrzebnych odpoczynków. W sumie udało się dotrzeć z pół-godzinnym zapasem na stację w Iławie.

Weekend zamknąłem w 72 km (w tym 7km marsz nocny) przez trudny teren urozmaicony bagnami i zwalonymi drzewami. Biorąc pod uwagę że jestem off-shape to zaiste całkiem niezły rezultat. Najważniejsze jest jednak, co przyniosłem w głowie - zapach lasu, koncert ptactwa, niezwykłe widoki. Na takie weekendy warto czekać. Pokazują, że obrałem dobrą drogę.

Iława jest doskonale skomunikowana, pociągi praktycznie co godzina. Z Warszawy dwie godzinki z okładem i jesteś na miejscu. Okolica zachwyca i dużo zostało tu do zobaczenia jeszcze. Wiem, że już niedługo będę tu znowu.

Rogownica Polna albo Gwiazdnica Wielkokwiatowa.
"Widziałem kiedyś w Bieszczadach lecącego puszczyka" - Puchacza*
Niezwykle bogaty we wrażenia, widoki i nastroje weekend. Równie bogato opisany i zilustrowany. Rozkładamy lekturę w odcinkach, żeby się rozsmakować!